Wpis 180
Troszkę popchnąłem temat górnej łazienki. Na ścianę w strefie kabiny prysznicowej poszedł gres Artens Yena Bianco 600x175x8 mm z turkusowym pasem zrobionym z glazury Artens Indigo 250x360x7 mm. Oto wynik pracy przez dwa popołudnia.
Troszkę popchnąłem temat górnej łazienki. Na ścianę w strefie kabiny prysznicowej poszedł gres Artens Yena Bianco 600x175x8 mm z turkusowym pasem zrobionym z glazury Artens Indigo 250x360x7 mm. Oto wynik pracy przez dwa popołudnia.
Rozpocząłem działania bojowe w górnej łazience. Parę dni temu poszerzyłem ściankę oddzielającą strefę prysznica od strefy WC, bo była przygotowana na kabinę 80 cm, a ja ze swoimi gabarytami to muszę mieć minimum 90 cm. Następnie w ruch poszła taśma izolacyjna i folia w płynie. Wykorzystując oba materiały zaizolowałem łazienkę w miejscach "krytycznych", czyli na styku podłogi ze wszystkimi ścianami, w strefie prysznica i wanny, oraz podłogę i miejsca wychodzenia ze ściany rur, do których będę kiedyś podłączał krany, syfony itp..
Dzisiaj zabrałem się za pierwsze kafelki. Wymierzyłem dokładnie strefę kabiny prysznicowej, ale doszedłem do wniosku, że w pierwszej kolejności trzeba będzie zamontować drzwi do łazienki, w związku z czym konieczne jest położenie kafli podłogowych, choćby tylko częściowo, tak aby można było postawić na nich ościeżnicę drzwi. Jak postanowiłem, tak też zrobiłem. Na podłogę wybraliśmy płytki Artens Vintage Wood formatu 17,5 x 60 cm i grubości 8 mm z oferty Leroy Merlin i krzyżyki dystansowe 3 mm. Pierwszych 21 płytek zostało przyklejonych klejem Atlas Plus.
No i ledwo zacząłem robotę a już muszę ją przerwać. Zadzwonił telefon, wyświetlacz komórki sygnalizuje, że dzwoni córka: "Tato, wykafelkujesz nam łazienkę?". No cóż, glazurnikiem nie jestem, ale widać udaje mi się przyklejać płytki na tyle równo, że podoba się to nie tylko mnie.
Przerwy między kolejnymi wpisami robią się coraz dłuższe - tydzień, miesiąc, teraz dwa miesiące... Tempo prac spadło do bardzo mizernego poziomu, i nie dlatego że nie ma co robić, ale dlatego, że nie ma już motywacji w postaci chęci szybkiego zakończenia budowy. Teraz, po wprowadzeniu się, prace budowlane dawkuję sobie w sposób prawie "na leniwca". Dzisiaj przykręcę kontakt, jutro przykleję listewkę, a pojutrze coś tam sobie znajdę. A, i o dniach wolnych od pracy należy pamiętać, może częściej niż raz na siedem dni :)))
Czeka mnie wkrótce urządzanie górnej łazienki, to taki spory kawał roboty, do której powoli dojrzewam. Na początek przygotówka - trzeba przenieść włącznik prądu na drugą stronę drzwi, bo jakoś od czasu uzgodnień z elektrykiem wiele miesięcy temu, nikt nie zauważył, że jest on nie tam, gdzie być powinien, tzn. po stronie klamki.
Następnym elementem przygotówki jest poszerzenie ścianki oddzielającej prysznic od stelaża wc. Ścianka jest postawiona zgodnie z projektem i ma szerokość 80 cm, sęk w tym, że kabina prysznicowa to w założeniu dziewięćdziesiątka no i nijak nie chce się skomponować ze ścianką w obecnej postaci. Tak że kilka "dwunastek" Ytonga, wzmacnianych w spoinach prętami mocowanymi w ściance na kotwę chemiczną, rozwiązuje problem.
Zajęliśmy się też odrobinę estetyką niektórych okien. To znaczy ja montowałem rolety i karnisze, a żonka dobierała kolorystycznie i upinała odpowiednio zasłonki. Trochę materiału a pomieszczenie od razu wygląda bardziej przytulnie. Dwa słowa o roletach, bo są to rolety typu dzień-noc, które są przez wielu mocno krytykowane za znaczne ograniczenie ilości światła w trybie "dzień". Otóż od samego początku, że tak powiem programowo, w kilku oknach miało nie być firanek. Jednak brak firanki oznacza brak przeszkód dla światła wpadającego przez okno do domu, ale i w drugą stronę, wypadającego z domu wprost do oczu potencjalnych obserwatorów na zewnątrz. Rolety dzień-noc idealnie sprawdzają się nam w tych oknach, a ilość światła przepuszczanego w "dziennym" trybie jest wystarczająca, zawsze też można roletę zwinąć, choćby tylko częściowo, zwiększając dostęp światła zewnętrznego. Większe obawy mieliśmy z taką roletą w oknie kuchennym, ponieważ w bliskiej odległości jest zlewozmywak, ale nasze obserwacje podczas użytkowania nie wykazały jakiegoś nadmiernego chlapania podczas prac "mokrych" w zlewozmywaku. Jesteśmy z tych rolet bardzo zadowoleni. To był dobry zakup.
Na pięterku, nie licząc nie tkniętej jeszcze łazienki, wszystkie podłogi wyposażone są w listwy cokołowe. Co innego na parterze, gdzie tylko dodatkowy pokój z panelową podłogą posiadał już cokoliki. Cała pozostała powierzchnia wyłożona gresowymi płytkami pozostawała bez tego elementu wykończenia. Postawiliśmy na standardowe listwy pcv w kolorze białym. Prezentuje się to całkiem nieźle.
Za nami już trzy miesiące legalnego zamieszkiwania. Chociaż stany niemal euforyczne związane z pierwszymi dniami po przeprowadzce już nam minęły, to uciecha z mieszkania we własnym domku nie mija. Kawa na tarasie czy też jajecznica ze szczypiorkiem zerwanym z własnego ogródka, pierwsze wrażenia po otwarciu oczu zaraz po przebudzeniu - niebo widoczne w oknie połaciowym umieszczonym niemal nad naszym łóżkiem w sypialni, i wiele, wiele innych tego typu codziennych drobiazgów sprawia, że życie w naszym Familiarisie jest cudne.
Co przed nami? Oprócz kafelkowania górnej łazienki to... zima. Będzie to pora, która w pełni zweryfikuje sprawność naszego domu. Pewne przygotowania już zostały poczynione:
Ostatnio na jednym z tutejszych blogów umieszczałem komentarz traktujący o widokach z okien domu. Pomyślałem, że jest to dobry temat na wklepanie kilku zdań.
Ci, co działkę już mieli bo była prędzej w ich posiadaniu, albo otrzymali ją w spadku lub w wyniku darowizny, nie mieli wiele do powiedzenia w kwestii jej lokalizacji. W naszym przypadku, chyba podobnie jak w przypadku większości inwestorów, działkę musieliśmy kupić. Było z tym sporo biegania, choć kilka razy byliśmy już prawie zdecydowani na kupno. Szczęśliwie nigdy decyzji nie podejmowaliśmy od razu, najpierw dając zmysłom i rozumowi przeanalizować sprawę podczas nocnego snu. Za każdym razem warto przespać się z problemem, bo jakoś się tak dzieje, że na drugi dzień człowiek ma takie wyraźne spojrzenie na temat i myśli bardziej racjonalnie, emocje zostawiając gdzieś na marginesie. Gdyby nie to, to może teraz mieszkalibyśmy w miejscu, które niezbyt by nas zadowalało, chociaż pierwsze oględziny wprawiały nas w zachwyt. Po takiej spokojnej analizie zawsze wychodziły jakieś mankamenty: a to zbyt drogo, a to niejasne uregulowania prawne, a to dziwne służebności, a to brak uzbrojenia, to znów uzbrojenia zbyt wiele (linia energetyczna biegnące przez środek działki), to autostrada za płotem, albo wnikliwy przegląd planu zagospodarowania przestrzennego wskazywał, że część działki zostanie kiedyś zabrana pod budowę drogi. Niby rzecz prosta, a znaleźć działkę w dobrej cenie i do tego w atrakcyjnej lokalizacji wcale nie jest prosto.
Wiedząc, że poszukujemy dla siebie kawałka ziemi, koleżanka pokazała nam pole należące do jej krewnych, a którzy przestali je uprawiać i postanowili je podziałkować i sprzedać. Staliśmy na drodze i gapiliśmy się w ściernisko po zakończonych kilka dni prędzej żniwach. To była taka magiczna chwila, taka miłość od pierwszego wrażenia. Że co, że nie ma czegoś takiego? Zapewniam, że jest, tak poznałem swoją żonę 😍
Wróciliśmy tu nazajutrz i w następny jeszcze dzień. Tym razem "nocne analizy" nie wychwyciły żadnych niewłaściwości i decyzja kupna zapadła. Co nas tu tak zauroczyło? Nie ma przecież widoku na piękną górską panoramę, nie ma jeziora i wyginających się na wietrze szuwarów, nie ma rozległych przestrzeni ani olbrzymiej kniei. To co jest? Właściwie to niewiele, mały lasek, pola i łąki. Wtedy jak tam staliśmy, to w zasięgu wzroku gdzieś w oddali stały dwa domy niemal wykończone i trzeci budujący się, za plecami wiatr szumiał w konarach drzew rosnących w niewielkim lasku, próbując akompaniować ptasiemu chórowi, który gdzieś w listowiu dawał swój piękny koncert. Po naszej przyszłej działce dumnie przechadzał się bażant, a przez pola biegło stado saren. Normalnie bajka.
Teraz, po czterech latach od tej chwili zmieniło się niewiele. Ptaki dalej koncertują w leśnym zagajniku, bażanty dalej pysznią się za płotem, a i sarenki czasami pojawiają się w okolicy. Tylko domów przybyło, i sądząc po częstych wizytach geodetów z niwelatorami, będzie to tendencja utrzymująca się. Kwestią czasu jest, gdy za płotem pojawią się sąsiedzi i widok pól zostanie przysłonięty przez jakąś modną teraz parterówkę. Trzeba będzie zabrać się za urządzanie otoczenia domu, skomponować jakoś gustownie roślinność wokół domu, by zamiast na sąsiada biegającego po swoim trawniku z kosiarką widzieć ścianę świerków, cisów i jałowców, widzieć pędy winobluszczy i zieleń ostrokrzewów. Nie mamy widoków na góry i nie bardzo chcemy oglądać z tarasu sąsiadów, w związku z tym musimy sami zbudować sobie ogrodową scenerię. I czym szybciej się za to zabierzemy, tym lepiej, w końcu pożądany efekt i tak otrzymamy dopiero za kilka lat.
W taki chyba sposób rodzi się przywiązanie do ziemi. Nie jest to taki związek z polem jak Boryny z "Chłopów", ale czuję, że z każdym dniem coraz bardziej tu kotwiczę. Mnie się tu bardzo podoba, uwielbiam to nasze nowe miejsce na Ziemi, żona też jest zachwycona, a syn... no cóż, nasz syn, gimnazjalista, chyba wciąż ma nam za złe, że patrząc przez okno zamiast trzydziestotysięcznego osiedla widzi dumnego bażanta przechadzającego się tuż za płotem.
Żar leje się z nieba, gorąco jest niemiłosiernie. Ochłody szukamy w naszym basenie i w lodówce, która ma wspaniałą cechę - potrafi schładzać różne napoje ;) Śniadanie jemy na tarasie, bo słońce pojawia się tu dopiero koło południa, jeszcze kawę pijemy w cieniu, a potem... potem to siedzenie na tarasie jest zajęciem dla masochistów i innych desperatów, których jednak nie brakuje - na sąsiedniej posesji widzę jak na leżaku sąsiad usiłuje nabrać głębokiej opalenizny. Chyba usnął, bo nikt świadomy w takim skwarze raczej nie wystawia swego ciała na słoneczne katusze. A nie, odpędził ręką muchę, więc nie śpi, no to jednak desperat...
Siedząc w cieniu ze szklanką wody z kilkoma kostkami lodu, obserwuję ruch na sąsiednich budowach. Robotnicy krzątają się przy wznoszeniu ścian, zbrojeniu stropów i szalowaniu ław fundamentowych w pełnym słońcu. Patrząc na ich niemal czarną opaleniznę zastanawiam się ilu z nich spędzając na tym upale swoje "służbowe" godziny, z własnej woli pójdzie w wolnym dniu na leżak, tak jak mój sąsiad, aby powygrzewać się na słoneczku? No cóż, pewno wielu z nich...
Z drugiej strony nie ma co narzekać, całą zimę człowiek czekał na upalne lato, poza tym kiedy ma być ciepło jak nie latem. Trzeba cieszyć się tą piękną pogodą, bo połowa wakacji już za nami, na polach żniwa w pełni, i nim się człowiek obejrzy to przyjdą jesienne słoty. Tak więc chwilo trwaj...
Zdążyłem się już nacieszyć zrobionymi jakiś czas temu schodami na pięterko, jednak cały czas pojawiał się jakiś zgrzyt. No tak, drobna rzecz, a psuła efekt końcowy. Nie wykończyłem krawędzi, na której panele podłogowe na piętrze łączą się ze schodami. Tak więc nabyłem 2,5-metrowy kątownik i po jego docięciu przykręciłem go wykorzystując nawiercone wcześniej otwory i kołki montażowe.
Żonka zwróciła mi uwagę, że obsługa bramy garażowej z wykorzystaniem mięśni ramion jest co najmniej niewygodna, może wreszcie zamontować napęd. Ja cię nie mogę, rzeczywiście gdzieś w pudełkach i kartonach przechowuję napęd bramy garażowej, który został zdemontowany przed tynkowaniem garażu, ale było to tak dawno, że zapomniałem o nim. Po chwili poszukiwań wydobyłem spod sterty różnych różności pudełko z logiem "Somfy" i napisem "Made in France". I tu naszło mnie pytanie: Ile z tego, co zostało użyte do wybudowania i urządzenia naszego domu zostało wyprodukowane poza Chinami? Pytanie o tyle uzasadnione, że cokolwiek nie wziąć do ręki, to natykamy się na napis "Made in China" albo "Sdjełano w Kitaju". No to wymieniam w myślach: pustaki austriackie, panele podłogowe i armatura łazienkowa niemieckie, kaloryfery tureckie, dachówki polskie ale międzynarodowa firma ma korzenie niemiecko-australijskie, RTV/AGD - japońsko-koreańskie i sporo materiałów produkcji polskiej. Nie jest źle, z Chinami to mi się kojarzy tylko ryż w spiżarce, aczkolwiek, jakby dokładnie pooglądać wszystko co w domu się znajduje, to tej chińszczyzny jest pewno sporo. Wydaje się, że jest to nieuniknione.
Ale wracając do napędu bramy, to z drobnymi kłopotami (śrubki mocujące od strony sufitu i 5 cm miejsca, żeby tam umieścić śrubokręt) całość została zamontowana. Na suficie zainstalowałem gniazdko elektryczne potrzebne do podłączenia napędu, we właściwe miejsce włożyłem akumulatorek, który umożliwia otwarcie bramy przy zaniku napięcia bez konieczności rozprzęgania napędu, i nacisnąłem przycisk na pilocie. Coś zachrobotało i brama powoli otworzyła się. Działa!!! Pilot jest dwukanałowy, a więc kiedyś, gdy dorobimy się bramy, ale tej wjazdowej, w ogrodzeniu, będzie można obsługiwać jej napęd z tego samego pilota co do bramy garażowej. To taka namiastka domowej automatyki :)
Jesienią, jak brukarze układali betonowe kostki przed drzwiami wejściowymi, to z jakiegoś powodu nie ułożyli ich do samego progu, zostawiając na zewnątrz niewielki, kilkucentymetrowy kawałek wylewki. Sprawę załatwiłem przy pomocy grafitowego gresu technicznego. Wyszło całkiem elegancko. Podobną sytuację mam przy drzwiach tarasowych, tam chyba w podobny sposób rozwiążę problem.
Ponarzekałem na upały, a tu nagle za oknem pociemniało, zerwała się niezła wichura, i tylko błagalnie patrzę w niebo, żeby nie spadł grad wielkości piłek do tenisa. Dwa samochody na podjeździe, a w garażu nie ma miejsca bo jest tam skład budowlany. W najbliższym czasie trzeba będzie z tym zrobić porządek.