Trudno w to uwierzyć, ale nie wyobrażam sobie, jak można mieszkać na niemal trzydziestotysięcznym osiedlu!!! Toż to musi być koszmarne życie. A przecież jeszcze kilka tygodni temu byliśmy lokatorami mieszkania w bloku na tak wielkim osiedlu i twierdziliśmy, że życie tam jest klawe i wygodne. Mało tego, jeszcze parę lat temu nie było mowy o mieszkaniu gdzieś poza blokowiskiem (cytat ze mnie samego: "toż to absurd i niedorzeczność"). Jakże bardzo byłem w błędzie... Niezmiernie się cieszę, że racji nie miałem i że mogę teraz tego codziennie doświadczać.
Długo nic nie pisałem, co tam u nas słychać? Ano konsumujemy radość życia we własnym domku, która wlewa się w nas w całkiem pokaźnych ilościach. Pierwszą rzeczą jaką rano widzę zaraz po przebudzeniu jest błękit nieba wlewający się przez okno połaciowe nad łóżkiem w sypialni. Podnoszę się na poduszkach i widzę morze zieleni za oknem balkonowym, do uszu dobiega ptasi jazgot z pobliskiego lasku. Zalewam kawę i w stroju jeszcze mocno sypialnianym piję ją na tarasie obserwując jak wszystko dookoła zaczyna poranny rozruch - przyroda i sąsiedzi.
W podobnej tonacji upływają kolejne dni i noce. Radość z zamieszkiwania tutaj jest olbrzymia. Uczucie to potęguje jeszcze ogrom pracy, którą włożyliśmy w to, by móc tu mieszkać, scaliło nas to mocno z naszym Familiarisem, można by rzec, tak po budowlanemu, że nas to scementowało :)
Pracy jest tu jednak jeszcze okrutnie dużo, ale nie robimy tego pod presją czasu. Przedtem śpieszyło się nam, by móc się wprowadzić, teraz, jak już tu mieszkamy, to udoskonalamy nasz dom w mniej więcej taki sposób: dzisiaj to może przykleję jakąś kafelkę, a jutro to może trochę gładzią się zajmę, na trzeci dzień popracuję w ogródku, a na dzień następny... w następnym dniu zrobię sobie wolne, no, i jest fajnie.
To co robimy nie ma już tak spektakularnej wymowy, jak wykafelkowanie salonu albo urządzenie łazienki, ot, taka kosmetyka, jakiś drobiazg tu, jakaś pierdółka tam, wciąż jednak dokładamy coś, co czyni nasz dom coraz piękniejszym i coraz bardziej funkcjonalnym.
Kilka przykładów. Włącznik światła do łazienki. Biała ściana wokół niego zrobiła się jakaś taka ubrudzona i upalcowana, bo czasami trzeba w nocy wstać i z łazienki skorzystać, a w połowie śpiąc to trochę po omacku naciska się tego pstryczka do łazienkowego oświetlenia. Aby problem rozwiązać przykleiliśmy pod włącznik taki fajny wzorek znaleziony w Castoramie. Jest ciekawy wizualnie i jest wykonany z czegoś co wygląda na cieniutki welur. Sprawdza się idealnie.
Skrzynka pocztowa. Decyzja administracyjna o nadaniu numeru adresowego nakłada obowiązek zainstalowania skrzynki pocztowej. Docelowo będzie gdzieś w okolicy furtki w pasie ogrodzenia, ale na chwilę obecną ogrodzenie jest w planach leżących gdzieś za odległym horyzontem. W związku z tym skrzynka pocztowa została zamontowana na wkopanym w okolicach głównego wejścia słupku ogrodzeniowym. Pierwsza korespondencja została już ze skrzynki wyjęta.
Żonka walczy w ogródku. Wzięła sobie chyba za punkt honoru zwycięsko wyjść z wojny z chwastami. Walczy dzielnie, choć widzę, że jest to nierówna walka. Do czasu aż sąsiednie działki nie zostaną zagospodarowane, to chwaściory będą się rozsiewać w nadmiarze. W każdym bądź razie przez swoją tytaniczną pracę doprowadziła do tego, że w obejściu domu jest porządek. Ja z kolei rozplantowałem dwie wywrotki ziemi podnosząc odrobinę poziom działki w miejscach, w których po deszczach gromadziła się woda. A propos wody, postawiliśmy basen rozporowy. Nie da rady tam pływać ale w gorące dni można zanurzyć się po uszy i zażyć ochładzającej kąpieli. Cztery kubiki wody... mam nadzieję, że faktura z Wodociągów nie powali nas na kolana :)
Gdzieś tam w kącie garażu, pod stertą różnych materiałów budowlanych znalazłem impregnat do klinkieru. Po dokładnym wymyciu trzech słupów zewnętrznych potraktowałem je tym impregnatem. Efekt jest olśniewający. Słupy z grafitowego klinkieru nabrały kolorystycznej głębi i prezentują się teraz doskonale.
Wraz z innymi meblami przywędrowało do nas w trakcie przeprowadzki piętrowe łóżko z sosnowego drewna, na którym spał nasz syn. Przestało ono spełniać swoją główną funkcję, bo dzieciak... o, przepraszam, młodzieniec (jak by nie patrzeć to gimnazjalista). No więc synek zrobił się zbyt długi jak na gabaryty tego "piętrowca". No to co, wyrzucić? W żadnym wypadku! Do garażu oprócz piętrowego łóżka powędrowała wyrzynarka, szlifierka oscylacyjna i wkrętarka. Z dolnej części zrobiłem łóżko, które doskonale nadaje się na przenocowanie jakiegoś gościa, a górna część po zmniejszeniu szerokości i paru innych przeróbkach posłużyła za tarasową ławkę. W pobliskiej hurtowni tapicerskiej zakupiliśmy twardą gąbkę na siedzisko i hydrofobowy materiał do jego obszycia (to oczywiście żonka). Po pomalowaniu ławki (to też żonka) mamy mebel tarasowy, za który w sklepie trzeba by było dać masę złociszy.
Jest pięknie. I niech mi nikt nie mówi (tak jak ja to wszystkim mówiłem jakiś czas temu) że na blokach jest fajnie. Fajnie to jest tutaj, teraz to wiem!!!